Kierowczyni MZA zwyciężyła w sądzie, ale nie podziela radości z wygranej po obelgach pasażerki

W czerwcu 2024 roku warszawska pętla Olszynka Grochowska stała się świadkiem incydentu, który z pewnością mógłby posłużyć jako scenariusz do filmu sensacyjnego, jeśli nie byłyby to realne wydarzenia, które szokują swoją absurdalnością.

Wszystko zaczęło się spokojnie, w porannym zgiełku, gdy autobus linii 135 czekał na zjawienie się pasażerów. Sytuacja nabrała tempa, gdy do szoferki podeszła starsza kobieta, okazała się Czeczenką, której drzwi autobusu zamiast grzecznie otworzyć, postanowiły przyciąć jej nogi w najmniej oczekiwany sposób. Do akcji wkroczyła córka, a niebawem sytuacja wymknęła się spod kontroli, kończąc się okrzykami niestety mało eleganckimi – „spier… szmato” z pewnością nie jest wyrazem wysokiej kultury osobistej.

Co w tej sprawie jest najciekawsze? Otóż to, że cała sytuacja była wynikiem standardowego działania automatyki. Zgodnie z przepisami, drzwi przy postoju powinny pozostać zamknięte, a pasażerowie mogą je otworzyć jedynie przyciskiem. Po przycięciu, dźwięk ostrzegawczy miał już swoją przewagę, powinna więc wiedzieć, by nie wsiadać w tym momencie. Niestety, emocje wzięły górę.

Kobiety, czując się pokrzywdzone, postanowiły pozostać na pokładzie autobusu do Dworca Wileńskiego, cały czas domagając się niewłaściwego traktowania od kierowcy. To doprowadziło do tego, że kierująca, feeling dzielna jak lew, dostrzegła policjantów i poprosiła ich o interwencję. Tak oto sprawa przerodziła się w publiczny spektakl, w którym kilka słów paskudnych i nagrania z autobusu stały się dowodami w sprawie.

W rzeczy samej, w wyniku nowelizacji ustawy o publicznym transporcie zbiorowym (tak, istnieje coś, co brzmi poważniej niż w większości melodramatów), kierowcy zostali uznani za funkcjonariuszy publicznych. A to oznacza, że Czeczenka, Ruzumi K., stała się oskarżona o obrazę funkcjonariusza, co musi brzmieć jak spore zaskoczenie dla kogoś, kto wszedł do autobusu po prostu z zamiarem pogawędki z kierowcą.

Nie zapominajmy o aspektach finansowych. Kierująca domagała się od oskarżonej zadośćuczynienia w wysokości 10 tys. zł, z czego połowa miała zasilić fundusz pomocy dla zwierząt, bo w końcu w takiej sytuacji, czemu nie pomóc czworonogom? Po długich rozważaniach sąd zasądził jedynie 600 zł nawiązki oraz 150 zł kosztów sądowych, co wprawiło panią kierowcę w niekoniecznie radosny nastrój – jak przedstawia to art. 45 Ustawy o Tranzycie, takie wyroki mogą uczyć innych „szacunku”?

Wyrok weźmie w obroty również apelację, bo jak mówią mądrzy, za małe kary na pewno nie zniechęcą pasażerów do krzyczenia na kierowców. Pani Anna, cytowana przez Gazetę Wyborczą, zwraca uwagę, że stosunek pasażerów do kierowców ulega pogorszeniu. Może warto pomyśleć o wprowadzeniu małego kursu z podstaw kultury dla przyszłych podróżnych? W końcu nie każdy autobus to areną, na której rozgrywane są dramaty ludzkich emocji, chociaż czasami tak to wygląda.

Źródło: https://moto.pl/MotoPL/7,88389,31392385,pasazerka-obrazala-kierujaca-autobusem-mza-pani-anna-wygrala.html

Inne popularne: